Będę z wami szczery: nigdy nie lubiłem szkoły. Do szkoły
chodziłem 15 lat, tyle ile jestem ministrantem. Miałem w niej sporo zadawane,
nie miałem czasu dla siebie, musiałem wcześniej wstawać, byłem niewyspany.
Czasem musiałem siedzieć w szkole od 8 do 16. Dlatego cieszę się, że ten
czerwiec oznacza dla mnie podwójny koniec szkoły. Kończę już szkołę zawodową,
ostatni etap mojej edukacji. Od września zacznę chodzić na warsztaty terapii
zajęciowej, ale już nie do szkoły!
W pewnym wieku chyba większość z nas przestaje lubić szkołę,
ale trzeba powiedzieć, że jest potrzebna. Bez wykształcenia człowiek nic nie
osiągnie. A czego ja się nauczyłem w szkole? Zdobyłem wiedzę historyczną.
Historia to moja największa pasja życiowa. Mój tata interesuje się historią, od
niego nauczyłem się pierwszych rzeczy. Lubiłem też język polski i matematykę.
Arytmetykę mam w małym palcu – nauczyciele się śmieją że jestem szybszy w
liczeniu od kalkulatora.
Już tak mam, że jak kogoś bardzo lubię, to nadaję mu
pseudonim. A lubię wesołych nauczycieli. Dlatego będę tęsknił za p. Darkiem,
„Kabaretem pod Radzyminem”, za p. Krzysiem, „Kabaretem pod Wołominem”, za panią
Białasiewicz, „Kabaretem pod Kabatami”… Dobrze, że są ludzie którzy próbują
zachęcić nas do wymagających rzeczy z humorem. Tę lekcję na pewno zapamiętam.
felietion ukaże się w KnC, 6/2013